Strona:Marya Weryho-Las.pdf/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Żmija tymczasem wypełzła z pod krzaka, zbliżyła się do chłopca i zapuściła w bosą nogę jego jadowite swoje zęby.
Zerwał się chłopczyna, poczuwszy straszny ból u nogi i odgadł, kto tu być musiał, choć żmija natychmiast się skryła.
Pobiegł czemprędzej do domu, a tu ból coraz bardziej mu dokucza; noga puchnąć zaczęła, ledwie się dowlókł do chałupy.
Ojciec bardzo się zmartwił. Trzeba było jaknajprędzej chłopca ratować.
Wieśniacy, rzecz wiadoma, doktora wzywać nie zawsze mogą; bo zadaleko mieszka i bardzo jest zajęty; więc najczęściej sami radzą, jak umieją.
Wziął tedy ojciec pręt żelazny, rozpalił go do czerwoności i przyłożył do rany.
Okropny to był ból. Chłopiec chociaż cierpliwy, nie mógł się od łez powstrzymać; jak groch duże spadały mu z oczu.
Jęczał, drżał cały z bólu. Nie bronił się jednak bo wiedział, że ten środek może go uchronić od śmierci.
Pozwolił więc ojcu przypalać tak długo, jak tego była potrzeba.
— Szkaradne stworzenie! — mówił wieśniak — obwiązując nogę synowi — czyż to raz człowiek przez nie cierpiał! I uśmiercić się nie daje!