Strona:Marya Weryho-Las.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

się raz, drugi, utorowałem sobie drogę i dopełzłem do korzeni jakiegoś młodego drzewka. Próbuję ugryźć kawałek, smakuje, a więc dalej gryzę. Przechodzę potem do drugiego, trzeciego, tak powoli objadam korzonki drzewek młodych i trawek.
— Ach, ty nicponiu, — powiada szpak oburzony, to ty i w dzieciństwie szkody wyrządzasz! Nie daruję ci życia!...
I zbliżył się znowu do chrabąszcza.
— Czekaj-że, czekaj, najciekawszego szczegółu z mojej historyi nie słyszałeś!...
Szpak pohamował się, cofnął, a chrabąszcz mówił:
— Trzy lata spędziłem tak w ziemi.
— Trzy lata! — wykrzyknął ptak, — i nikt się nie znalazł, coby was ukarał za rabunek!
— O, gdzież tam! mieliśmy dosyć nieprzyjaciół, kret szczególnie spokojności nam nie dawał. Ileż to naszych braci wyginęło! A czy to mało jest w ziemi owadów, czychających na naszą skórę! Mnie jakoś udało się szczęśliwie ujść niebezpieczeństwa.
W czwartym roku czuję, że skóra na mnie tężeje; staję się ociężałym, tracę apetyt i jakoś na sen mi się zbiera. Wyłażę trochę wyżej ku powierzchni ziemi. Tu przekształcam się w poczwarkę i zasypiam.
— Przepraszam cię, mój drogi, ale mi się już jeść zachciewa; nie mogę cię dłużej trzymać — powiada szpak nachylając się do chrabąszcza.