Strona:Marya Weryho-Las.pdf/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Odpoczęła trochę i znowu wzięła się do roboty.
Dzieci nie namyślając się długo, zaczęły pomagać biednej staruszce.
— Ot, jaki tu dobry sęk, babciu — powiada Władzio, kładąc gałąź na kupkę.
— Te gałązki, to się dobrze palić będą, bo takie suche — szczebiotała Ania, niosąc pęk suchego drzewa.
— Dosyć, dosyć już tego, nie udźwignę dużej wiązki; dziękuje wam aniołki moje — rzekła odchodząc. Bóg wam zapłać za dobre serduszka.
Władek długo patrzał za staruszką, dopóki nie weszła do chałupki, potem poszedł do Ani, wziął ją za rękę i mówił po cichu.
— Wiesz co Aniu, zróbmy tej babci niespodziankę. Jutro wstaniemy wcześniej, nazbieramy dużo, dużo chrustu i zawieziemy na naszym wózku pod chatkę, tak cicho żeby nie usłyszała, to się dopiero zdziwi!
— Ach pysznie, pysznie! — wołała Ania i zaczęła klaskać rączkami. — Jakiś ty mądry Władziu, że ci taka myśl przyszła do głowy! Ach żeby to prędzej jutro przyszło! Całą noc trzeba czekać nim to jutro nastanie!
Długo potem naradzały się dzieci ze sobą jak i gdzie mają zbierać gałęzie, gdzie ukryją się żeby ich babcia nie widziała.
Na tej rozmowie prędko im czas przedobiedni