Strona:Marya Weryho-Las.pdf/31

Ta strona została uwierzytelniona.

upłynął. Później był spacer z rodzicami i tak zeszło do wieczora.
Nazajutrz bardzo wcześnie obudził się Władzio, a za nim i siostrzyczka. Wstali oboje z łóżka, prędko poubierali się i pobiegli do lasu.
Poranek był cudowny.
Dzieci nigdy nie widziały lasu tak wcześnie. Rosa nie zeszła jeszcze zupełnie z listków i od słońca jaśniała mnóstwem barw. Były to kropelki zielone, czerwone i co chwila zmieniały kolor.
Ptaszki jeszcze nie zmęczone śpiewały wesoło na wierzchołkach drzew. Żuki krzyczały. Zapach smoły i kwiatków już zdaleka dochodził do dzieci.
Ania i Władzio wzięli się do roboty, zbierali gałęzie i układali na wózku.
Niezadługo wózek był wypełniony. Wybrano się więc w drogę.
Władzio pociągnął wózek, Ania zaś popychała z tyłu.
Zbliżyli się nareszcie do domu w którym mieszkała staruszka i cichuteńko przy parkanie wyrzucili chrust z wózka. Sami zaś powrócili do lasu.
Trzy razy tak naładowany wózek przywieźli pod ubogą chałupkę.
Przyszła pora śniadania. Dzieci się napracowały. Czerwone i spocone wbiegły do pokoju. Nigdy śniadanie tak im nie smakowało.
Same nie wiedziały dlaczego było im tak we-