Strona:Marya Weryho-Las.pdf/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Dzień po dniu przybywało więcej jajek, aż nareszcie było ich tak dużo, że się ledwie w gniazdku pomieścić mogły.
Jednakże kaczka tem się nie kłopocze, siada, spokojnie na jajka, przykrywa je wszystkie i ogrzewa swym ciepłym puchem.
Siedzi kaczka dzień, siedzi drugi, a tak cichutko, że się ani ruszy. Parę razy odleci na staw trochę się pożywić, ale nie jest wybredną wówczas: bierze co się nadarzy: czy to robaka, czy liszkę, czy żabkę, wszystko jej jedno, byleby prędzej wrócić do gniazda. Na stawie spotykała się z innemi kaczkami, które również w tych okolicach gniazda usłały. Wiadomo, że kaczki są towarzyskie, więc się nieraz zagadały ze sobą. O czem mówiły — trudno wiedzieć. Może o swych jajkach? może o nieprzyjaciołach swoich? może jakieś wypadki opowiadały? Same one zapewne dobrze siebie rozumiały, chociaż tylko ochrypłym głosem kwakały, i gdyby nie jajka w gnieździe, to możeby do północy przegadały.
Minęło trzy tygodnie; kaczka nasza w gnieździe wychudła, zmizerniała biedactwo, piórka jej się nawet najeżyły, aż tu jednego ranka słyszy, że się pod nią coś rusza; wstaje i widzi, że małe kaczątko wydostaje się z jajka.
— Przecież — pomyślała sobie kaczka — doczekałam się choć jednej pociechy — i zaczyna je oglądać: czy małe ma dziób dosyć płaski, ażeby robaczki mogło utrzymać; czy daleko w tył łapki są