Strona:Marya Weryho-Las.pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto? tego garbusa? Ależ wstydziłbym się na ulicę z nim pokazać! Taki garbus! — wołał niedobry kolega Adasia. — Pójdź-no tu, garbusku, postawimy cię na stole i obejrzymy to, czego z pod ławki dojrzeć nie można. No, cóż siedzisz? czy głuchy jesteś? To mi gagatek!
Powiedziawszy te słowa, zbliżył się do Adasia i zaczął go szturchać.
Stefanek ujął się za przyjacielem i przystępując do niego, rzekł:
— Nie zważaj na nich, Adasiu, to tylko pierwszego dnia tak ci dokuczają, jutro już tego nie będzie.
Ale Adaś nic nie mówił, cały był czerwony, oczy miał pełne łez, usta mu drżały.
Wtem wszedł nauczyciel, i wszystko się uspokoiło. Adaś, jakby odżył. Wpatrzony w nauczyciela; zdawało się, że każde jego słowo pochłania. Mniemał, że całe życie nie zapomni tego, co teraz usłyszy; godzina przeszła mu, jak jedna chwila.
Nastąpiła pauza, poczęły się znowu drwinki, ale i tym razem Stefanek został przy Adasiu.
— Nie martw się, Adaśku, jeżeli oni będą ci tak dokuczali, to ja się z nimi bawić nie będę. Do domu razem pójdziemy, nie chcę mieć do czynienia z tym łobuzem Kromskim.
— Wiem, że jesteś moim prawdziwym i jedynym przyjacielem! — odpowiedział Adaś przez łzy.
Od tej cwili chłopcy jeszcze bardziej się poko-