Strona:Marya Weryho-Las.pdf/73

Ta strona została uwierzytelniona.

drzewa, to siadały na ziemi, to wchodziły na gałęzie jodły.
— O, dobrze nam tutaj — chyba żaden drapieżnik nie dojrzy naszego domku.
Gniazdko rzeczywiście było zręcznie zrobione i tak ukryte, że niktby się nie domyślił jego istnienia. Było zupełnie schowane w gałęziach i porostach, tej samej barwy co one.
Cieszyły się czyżyki bardzo, że się im tak gniazdko udało. Cieszyły się tak bardzo, że z radości skakały po gałązkach, kwiliły, świergotały, ciągle ze sobą rozmawiając.
Nareszcie jeden z nich usiadł na cienkiej wystającej gałązce i zaczął śpiewać. Z początku pocichu, a potem coraz głośniej, coraz piękniej, coraz donośniej.
Dziwił się ogromnie drugi czyżyk. Słyszał nieraz czyżyki, ale tak ładnie śpiewającego nigdy. Usiadł więc na drzewku w pobliżu i słuchał.
— Jaki on piękny — myślał sobie — ten mój czyżyczek, jak się lśnią jego zielonawe piórka na grzbiecie; albo te żółte na spodzie; główkę zaś zupełnie ma czarną. O! niema chyba piękniejszych ptaszków na świecie, jak my czyżyki. Ja chociaż jestem także czyżykiem, ale się z nim porównać nie mogę. Na grzbiecie zamiast ładnych zielonych piórek, mam jakieś szaro-zielone; na spodzie znowu białe, a boki całe pstre. I głosu wcale nie mam,