Strona:Marya Weryho-Las.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Takie wędrówki odbywały się coraz częściej, nareszcie codzień.
Młode czyżyki fruwały już zupełnie dobrze, każdy z nich sam sobie pożywienie wynajdywał, a jednak nie rozlatywały się jak inne ptaki, trzymały się zawsze razem.
Tak przeszło lato i nadchodziła jesień. Ptaszków w lesie było coraz mniej, odlatywały do cieplejszych krajów; muszki też jedne wymierały, drugie gdzieś się kryły, kwiatki usychać zaczęły.
— Nie wróci już pewno wasz ojczulek — mówiła stęskniona mamusia czyżyków. O, te drapieżniki! sowa lub orzeł porwały mi towarzysza.
Czyżyki wybierały się także w drogę.
— Czy także polecimy z innemi ptaszkami? — pytały matki.
— Nie, kochanki, tamte ptaszki lecą bardzo daleko, a my tylko przeniesiemy się do sąsiedniego lasu iglastego.
— Czemu mamusiu? Kiedy tu tak nam dobrze!
— Dobrze w lecie, a w zimie z głodu pomarlibyśmy; w tamtym zaś lesie znajdziemy dosyć pożywienia. Są tam na drzewach małe szyszeczki czarne, a w nich ziarenka, zobaczycie jak wam będą smakowały. Wkrótce potem czyżyki pożegnały swoje gniazdko i odleciały.