Strona:Marya Weryho-Las.pdf/8

Ta strona została uwierzytelniona.

A ja z pod krzaka wtedy wypadam — i nuż dusić... Ani się obejrzały króliki, jak czworo na miejscu położyłam. Napiłam się ich krwi do syta. O! smaczna była, świeża! Mięso zostawiłam, co mi po niem? nic tak szczególnego!
Tu kuna wysunęła język, parę razy oblizała pyszczek, jakby resztki krwi chciała na nim znaleść.
Nie zawsze taka uczta przytrafia się, nie zawsze. Zasnęła kuna.
Spała przez całe południe i dopiero nad wieczorem się obudziła. Przetarła oczy, przeciągnęła się parę razy na swojem posłaniu, wreszcie wstała i wyjrzała przez szparę. Słońce już było bliskie zachodu.
— Trzeba wyruszać; pomyślała, czas na łowy w kurniku już zapewne śpią.
Długo tym razem nie wracała kuna do swej dziupli.
Nazajutrz dopiero, nad wieczorem, wpadła zdyszana. Była tak zmęczoną, że w jednej chwili usnęła. Jak długo spała nie pamięta, wiatr tylko ją zbudził. Otworzyła oczy i zaczęła sobie przypominać co onegdaj zaszło.
—....Ej, nie przed takiemi zwierzętami uciekałam. A to zawsze ten głupi kogut narobi tyle kłopotu! Cichutko dotarłam do kurnika i jedną tylko kwoczkę porwałam. Jedną kwoczkę, wielkie rzeczy! A on zaraz wielką zrobił awanturę: obudził kurnik cały. Wtem psy ujadać zaczęły, pognały, popędziły za