Strona:Marya Weryho-Las.pdf/89

Ta strona została uwierzytelniona.

miał już lat siedm, był starszy o rok od swego braciszka; zerwał się i prędko pobiegł do matki.
Po chwili wraca z głową na dół spuszczoną.
— Co ci to? — pyta Stach, jego brat — czy się mama na ciebie za co gniewała?
— Nie Stachu — odpowiada Wacuś po cichu — nie łajała mnie, ale żebyś ty wiedział, jaka nasza matka biedna!
— Dla czego? — pyta braciszek.
— Jaka biedna — mówił ze łzami w oczach Wacuś. — Zawołała mnie, ażebym rozwiązał supełek sznureczka, bo ją ręce bolą. Spojrzałem na jej ręce, były na nich tak wielkie pęcherze, jak gdyby się poparzyła. Pytam tedy, dla czego mama tak pokaleczone ma ręce?
— Z pracy to, synku — odpowiedziała — od świtu piorę, teraz spieszyć się muszę z prasowaniem.
— Prosiłem mamy, ażeby wypoczęła, ale ona powiada, że jakby teraz wypoczywała, to nie będzie mogła kupić chleba na podwieczorek.
— Biedna matka westchnął po cichu Stach — żebyśmy to jej w czem pomódz mogli?
I zamyślili się obaj chłopcy.
— Ach wykrzyknął Wacuś — wiem, co zrobię! Tam za naszą osadą jest duży budynek. Mieszka w nim bardzo dużo ludzi, widziałem raz, gdy bieliznę z mamą nosiłem. Pójdę i poproszę, żeby mi dali jaką robotę, jestem silny, potrafię pracować.