Strona:Marya Weryho-Las.pdf/99

Ta strona została uwierzytelniona.

a owad wpada mi wprost do gardła. Wtedy łykam go z apetytem. Ale, mój drogi ptaszku, nie zdradzaj przed innemi mego sekretu!
— Dobrze — odpowiedział słowik — dziwny z ciebie jednak ptaszek!...
Wiosna miała się ku końcowi, wspaniałe konary drzew zacieniały las zupełnie i w gałęziach swoich chroniły mnóstwo gniazdek ptasich. Śpiewu było coraz mniej w lesie, a nawet hukanie dudka coraz rzadziej rozlegało się na łące.
Ptaszki były bardzo zajęte, siedziały na jajkach w gniazdkach.
Pewnego poranku dał się słyszeć donośny głos sroki po lesie.
— Co się tam stało? — pytają jedne drugich niespokojne ptaszki. — Głos sroki nic nam dobrego nie zwiastuje; może gdzie jastrzębia dojrzała?
Obejrzą się ptaki w około siebie, listkami poprzykrywały gniazdka i przysłuchują się bacznie.
— Cze-cze-cze! pięknego macie ulubieńca, — rzeczywiście przed całym światem możecie się pochwalić! — posłyszano zdaleka głos sroki.
— O jakim ulubieńcu mówisz? — pyta kraska.
— O jakim? czy to znacie teraz kogo innego prócz dudka? Czy zważacie na kogo, czy zabawiacie się czemkolwiek innem, jak tym szkaradnym brudasem!