Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/61

Ta strona została uwierzytelniona.

sąsiedniej wioski, ażeby uprosić rybaków o pomoc.
Rzeka coraz gwałtowniej wzbierała, pieniła się, syczała, jęczała, jedne fale pokrywały inne, zabierały wszystko, co napotykały po drodze — drzewo, słomę, deski... Później wody wezbrały, zatopiły łąki, pola, ogrody... ale to był już ostatni wysiłek fal.
Uspokoiła się nareszcie rzeka i tylko kiedy niekiedy pędził po niej jakiś spóźniony kawałek lodu.
Ku wieczorowi rozeszła się po mieście radosna wieść, że dzieci zostały uratowane. Dokonali tego rybacy z sąsiedniej wioski, wywijając zręcznie wiosłami.
— A to mi zuch dziewucha! — powtarzali ludzie.
— Dziewucha niby chłop, taka śmiała — żartowały dziewczęta.
— Jabym tam nie poszła — mówi jedna.
— Ani ja — odzywa się druga.
Matka dzielnej dziewczyny przed chwilą dopiero dowiedziała się o wszystkiem, bo na robocie była. To też strasznie się przeraziła, gdy ujrzała rybaka, niosącego jej córkę naręku.