Strona:Maryan Gawalewicz - Poezye.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgubić trzeba!...
A jeszcze to miasto, jak knieja
Dla dziéwcząt; jak na sarny ciągnie się obława.
Przyplątał się do niéj... chudy jak żyrafa,
Jakiś hrabicz.... do domu podchodzi i stawa, —
Wieczorami pod oknem widzę pana grafa;
Serce mi drży, — wiem, czuję, na co się zanosi.
Przejęłam bileciki, cukierki, bukiety..
Myślę, niechajby sam wszedł, miotła go wyprosi —
Ale lis sprytny, dobrze szczwany by niestety!
Raz w gorączce zbolała i troską znękana,
Ja matka, padłam przed nią, ot tak — na kolana
I błagam ją: „Dziewczyno miéj litość nad sobą,
„Nie idź na oślep, nie leć w przepaść ciemną —
„Dwadzieścia lat się wiłam pod moją żałobą,
„Słuchaj — mówię — źle będzie i z tobą i ze mną!
„Nie igraj z pokuszeniem, słuchaj!...“
Żal się, Boże!
Wzruszyła ramionami, jak zwykle.... ot żmija.
Prędzéj ja cię do trumny, dziewczyno — ułożę!...
I położyłam w końcu, bo rozpacz zabija
A we mnie cała dusza spłonęła téj nocy,
Gdy....
W piersiach mi zapiera, mówić nie mam mocy,
Ale powiem, jak było — powiem, nie zataję.