Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

— Do swoich, do swoich! — ozwał się mu w sercu znów ten sam miękki głos i rozbroił jego gniew.Postanowił ścierpieć obelgę, dopóki do brzegu się niedostaną, ale ręce od burty odjął, aby nie ciężyć towarzyszom.
Spochmurniał i oczy z urazą odwracał od Krystyna i Boja którzy szydzili z jego słabości i upokarzali w nim dumę Fryzyjczyka.
Zimno mu dokuczało, mróz przybierał.
Tamci łódź zatrzymali, aby wypocząć i posilić się trochę; w kółko, gryząc chleb z serem, dreptali po śniegu, tupali nogami po lodzie i tłukli się pięściami po plecach jeden drugiego, dla rozgrzewki.
Słońce z platynowego robiło się coraz złocistsze i zniżało ku ziemi; miało się ku zachodowi. Długi przeciągły brzeg Syltu wydawał się tuż, blizko, o kilka staj odległy, ale to było tylko złudzenie.
— Ten dławiszy ja zaledwie na przyszły tydzień przywlecze się za nami! — zauważył Boi Rudersen, robiąc złośliwą aluzyę do zajęcia strażnika „ptasiej budy,“ który pozostawał za nimi ciągle w tyle, jak maruder.
— No, jeśli nie pośpieszy, to się napije słonej wody na Wilię — dorzucił Krystyn — za dwie godziny przypływ!...
— Przyjdzie wpław, przecież to zuch i naszej łaski nie potrzebuje! — zaśmiał się pierwszy, z pogardą spoglądając w stronę Matthisena.
I puścili się znów ku wyspie, gorejącej w słońcu zachodzącem za duży wiatrak, który stał na wyniosłości, jak czarny upiór z rozkrzyżowanemi rękoma