Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Matthisen drgnął, pochylił się naprzód, otworzył szeroko oczy i z przestrachem śmiertelnym powtórzył:
— Przypływ!...
Taam przystanął — pod nogami miał coś grzązkiego, jak kałuża; grunt stawał się bardziej oślizgły, miększy i zimniejszy.
Namyślał się chwilę i skręcił w prawo, ale nogi mu grzęzły za każdym krokiem. w wilgotnym śniegu; trzeba było iść w bród po kolana, aby się przedostać znów do twardszego gruntu.
Żywy ciężar ugniatał mu już barki pochylone, stękał i klął, ale jeszcze szedł:
Byli od lądu tak niedaleko, że mogli rozeznać stojące na brzegu postacie ludzkie.
— Złaź! — zakomenderował nagle Taam Jensen, zdaje mi się, zmyliłem drogę. Pójdę poszukać bezpieczniejszego przejścia... Czekaj tu na mnie!
— Ale wrócicie, Taam? — lękliwie spytał Matthisen i przemknęło mu przez głowę, że stary, chcąc siebie ratować, opuszcza go, aby się prędzej wydostać na ląd. Groza położenia przejęła go śmiertelnym dreszczem...
Instynkt zachowawczy obudził się w nim; zatrzymał się chwilę i zaczął za Taamem iść na przełaj po lodach, śledząc pilnie w zmroku wszystkie poruszenia swojego poprzednika,
Stary wyga ostrożnie, powoli, z wyciągniętą szyją, szedł dużemi krokami, jakby się skradał i wymknąć próbował niebezpieczeństwu, które zdawało się nieuchronnem; wytężonym wzrokiem wodził po powierzchni lodu i wybierał miejsca jeszcze przypływem morza nie zalane.