Kto tam o nim będzie wiedział i troszczył się:czy on, czy też kto inny był autorem artykuliku reporterskiego, za który pokutować musi teraz jeden tylko Dryziewicz, jako redaktor pisma!
— Bo też ty masz... — zacząłem nagle tonem wyrzutu jakąś moralną naukę prawić Dryziewiczowi, ale spostrzegłem się, że chwila niebardzo odpowiednia po temu, by się z nim zapuszczać w rozprawy o tem, co jest stosowne lub niestosowne w druku i co należy, a czego nie należy podawać do wiadomości publicznej za pośrednictwem prasy; nie dokończyłem tedy i urwałem szybko na tych kilku wyrazach.
— Co ja mam? zagadnął, podnosząc na mnie oczy zaciekawiony.
— A no... masz szczęście do reporterów! — wykręciłem się jakoś i zacząłem wyładowywać całą żółć na Lubczyńskiego, jako głównego sprawcę tej awantury.
— Ależ on temu nie winien! — bronił go jeszcze Dryziewicz; — wiadomość była dobra, interesująca, ciekawa...
— Jeżeli tylko prawdziwa! — wtrąciłem.
— Musi być prawdziwą, skoro się nią ktoś dotkniętym uczuł — zauważył doświadczony redaktor;nie było przecież nazwisk w artykule wymienionych, a jednak rzecz dostała się pod właściwym adresem.Uderz w stół, nożyce się odezwą, jeżeli na nim leżą.
Teraz nie wątpię, że Lubczyński nie zełgał. Ta napaść jest tylko potwierdzeniem faktu, opisanego we wczorajszym numerze: „ wyrodne dzieci“ same się zdradziły!...
Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/122
Ta strona została przepisana.