Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/124

Ta strona została przepisana.

cznie piętnować?... jeszcze czego!... Teraz trzeba ich z imienia i nazwiska ogłosić i pod sąd pociągnąć, on ma świadków, on im dowiedzie, że starego ojca wypchnęli z domu, że się z nim, jak z psem, obeszli.
— Własną ręką dałem mu rubla... nawet go redakcyi nie policzyłem; rubla, jak sobie zdrowia życzę! — zaklinał się rozrzewniony własną hojnością ostatniego rubla mu dałem, bo nie miałem więcej przy sobie!... Trzeba starego odszukać i sprowadzić, niech ogłosi publicznie, jak to było. Już ja go znajdę, bądź redaktor spokojny!... Ho, ho! z tego wyniknie europejska sprawa; to się na tem nie skończy.Na jutro dam dwieście wierszy ze szczegółowym opisem, jak to było. Zaraz siadam i biorę się do artykułu!...
Nie wiem czemu, nie podobał mi się ten jego zapał; raziła mnie krzykliwość i przesada, która jeszcze bardziej odbijała od spokoju Dryziewicza.
— Więc co to za ludzie? — spytałem go; — jakaś przedmiejska hołota?... gbury?.. prostaki?...
— Kryminaliści!...
— Ale co za jedni?
— Mają swoją cegielnię za rogatkami.
— Zatem przemysłowcy?.. pan ich znasz?
— Nie, osobiście nie widziałem żadnego na oczy, ale wiem o nich, że zamożni. Sama realność warta ze 20, 000 a może i więcej. Stary ich edukował, do szkoły posyłał. Za rogatką znają ich, jak zły szeląg. To właśnie, panie, zbrodnia, że ludzie majętni w taki sposób własnego ojca traktują!... To przecież publiczne zgorszenie!... Czyż byłbym pisał o tem, gdyby chodziło o kogo innego?...