Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/126

Ta strona została przepisana.

I najspokojniej zajął się swemi obowiązkami redaktorskiemi, jak gdyby już zapomniał, że jutro będzie się musiał strzelać i walczyć na śmierć lub


∗             ∗

Nazajutrz około południa jechaliśmy karetą wyzywać tego jakiegoś Bielaka za rogatki.
Admirał żądał, żeby to wszystko odbyło się„po formie;“ włożył czarny tużurek, czarny krawat, ciemne rękawiczki; mnie kazał wyelegantować się, jak na pierwszą wizytę, sam przybrał minę uroczystą i tak poważną, jakbyśmy jechali spisywać już akt zejśca i asystować przy pogrzebie człowieka, którego dopiero w imię obrażonego honoru mieliśmy z bronią w ręku, oko w oko, postawić z naszym paukantem na placu.
Dzień był prześliczny, pogoda, jak na zamówienie, w powietrzu czuć było te pierwsze tchnienia wiosny, co to przejmują człowieka jakimś ożywczym dreszczem i każą mu się uśmiechać do słońca, do nieba, do całego świata, niemal do psów, biegających po ulicach, nie dopiero do swoich bliźnich.
— Śliczny dzień — rzekłem do Admirała, który siedział obok mnie namarszczony, chmurny i przejęty do szpisu kości swoją misyą.
Zmrużył jedno oko i pokręcił wąsy, które, jak dwie miotły, umaczane w atramencie, stroszyły się mu pod nosem; uważałem, że je dzisiaj swoim zwy-