Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

czajem „zrektyfikował“ jakiemś obrzydliwenm czernidłem, aby mieć jeszcze bardziej marsową i groźną minę, zastosowaną do okoliczności.
— Jutro będzie piękniejszy! — odparł z naciskiem.
— Dlaczego?
— Bo jutro o tej porze będziemy wracali z satysfakcyą, zostawiwszy na placu trupa.
Oczy mu przy tem krwiożerczo błysnęły, jak u prawdziwego wilka morskiego.
— Tak sądzisz? — spytałem.
Spojrzał na mnie z urazą, że śmiałem wątpić, i odchrząknął tak mocno, jakby miał w gardle moździerz do strzelania na wiwat.
Jechaliśmy jakiś czas w milczeniu; nagle Pukalski zwrócił się do mnie oburzony i spytał:
— Cóż to?.. ty ziewasz?...
Myślałem, że się rzuci na mnie.
— A no ziewam!.... dziwi cię to?.. niewyspany jestem — rzekłem spokojnie.
— Niewyspany jakto można być niewyspanym!... ja nie wiem, czy dwie godziny spałem dzisiaj.
— A cóżeś robił?..
— Jakto co?.. musiałem przecież przygotować wszystko do jutrzejszego pojedynku. Zaraz w nocy pojechałem do Rzedzińskiego po pistolety, wyciągnąłem go z łóżka i kazałem sobie broń oddać. To najważniejsze!...
— Tak?...
— A cóż ty myślisz, że jabym im pozwolił stanąć na placu, nie wypróbowawszy wpierw moich