Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

pistoletów?.. Przynajmniej na dwadzieścia cztery godziny muszą się znajdować w moich rękach!... Muszę być pewny strzału, inaczej za nic nie ręczę. To nie bagatela!... Komenderujesz raz, dwa, trzy!... a tu klap i pali na panewce. Kompromitacya!... to nie ze mną, mój chłopia. Potem poszedłem do Linkiewicza, wyciągnąłem go z Resursy i kazałem mu przygotować sobie instrumenta, bandaże etc. Linkiewicz ma praktykę w tych rzeczach. Ja ci się bez Linkiewicza nigdzie nie ruszę!... Mam do niego zaufanie; dobry doktór a prztem bursch, co się zowie!... Do rany go przyłożyć. Będzie gotów na jutro rano, tylko prosił, abyśmy się uwinęli szybko, bo o 12-ej ma operacyę. No, to się zrobi!... Do południa będziemy już z powrotem.
Mówił to wszystko z takiem przeświadczeniem, jak gdyby na chwilę nie wątpił, że pojedynek przyjdzie do skutku, co więcej, że Dryziewicz musi tamtego od pierwszego strzału rozciągnąć na placu.
— No, a co zrobimy, jeżeli ten Bielak nie zechce stanąć? — wtrąciłem, przypuszczając i tę ewentualność.
Admirał aż poczerwieniał; oczy wytrzeszczył, wąsy mu zadrgały, nasrożył się, jak borsuk, i nie przysięgnę, czy zębami nie zgrzytnął.?
— Co takiego?... — ryknął — nie stanie?... No!chciałbym to widzieć.
Obrzucił mnie spojrzeniem pogardy i dodał:
— Ja już nie takich lisów wykurzałem z nory.Zobaczysz!... Za kark hycla sprowadzę na plac!...Dobry sobie!... nie stanie?!... Chciałbym to widzieć.