Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

A był to czas, w którym fijołki dla biednego studenta medycyny tworzyły prawdziwy zbytek, w którym przy ostatniej dziesiątce w kieszeni, wahało się nieraz długo, czy kupić za nią bułek i mleka na kolacyę, czy świecę, aby było przy czem w nocy pracować nad książką.
Za całą odpowiedź uśmiechnąłem się smutnie; chłopak jakby zrozumiał, co mu tym uśmiechem powiedzieć chciałem, bo nie tracąc fantazyi, mówił dalej:
— Pan pewnie lubi fijołki? ja to po panu widzę, że pan musi lubić... niech pan weźmie bukiecik... dalibóg świeże.
— Nie mogę — zdecydowałem się odpowiedzieć natrętowi.
— Co panu szkodzi?.. niech pan chociaż powącha, jak to pachnie... — kusił bezustannie malec, upatrzywszy sobie coś do mnie ze swoim bukiecikiem.
Wymawiałem. się i opędzałem od chłopca, jak mogłem, nic nie pomogło; przyczepił się smołą i przyszedł aż pod drzwi mego mieszkania.
— Pan tutaj mieszka? — zapytał.
— A tutaj.
— No, jakże będzie z temi fijołkami?.. ja panu szczerze radzę, niech pan dziesiątki nie żałuje; dziesiątka jest i niema jej, a przyjemność zostanie, ot filozofia! Ja takżebym bukiecików nie sprzedawał, gdyby mi mój pan nie kazał.
— Co za pan?
— Oh, panie, wielki pan — odpowiedział, przymrużając jedno oko — nazywa — się, panie, żołądek.