Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

do mnie z tryumfującą miną. — Zgłupiał formalnie, żem go poznał!... czekaj, trzeba wysiąść.dowiemy się czegoś więcej!
Otworzył drzwiczki i wyskoczył z karety.
— To, to was tak synowie urządzili, co?..was?.. — rozpoczął indagacyę, pochylając się nad rowem i stając, jak kolos rodyjski, na rozkraczonych nogach. — No, gadajcież, skoro się was pytam!... Bielak?.. prawda?.. my tu umyślnie do was przyjeżdżamy.
Dziadzisko gramolić się zaczął, aby powstać, i szukał kija, na którym się opierał.
— A to ci traf! — wołał do mnie Admirał, coraz bardziej przejęty swoją rolą sędziego śledczego;pomógł staremu postać na nogi i zarzucał go pytaniami:
— Dawnoż tu tak siedzicie?.. ile lat macie?..synowie wam pozwalają żebrać przy drodze?.. gdzież ta wasza cegielnia?...
Dziad pochylał mu się do kolan i próbował go w łokieć pocałować, ale odpowiedzi nie dawał, pokazując na migi, że jest niemy.
Poczciwemu Admirałowi twarz się przedłużyła;opuścił wąsy i wyraz rozczarowania pokrył mu zachmurzone oblicze.
— Niemowa z was?.. — zaczął badać nanowo — ale Bielak jesteście, co?.. Bielak, czy nie Bielak?...
Stary głową potrząsał, bełkocąc niezrozumiale i wskazując ręką po za siebie ku kominom cegielni, stojącej o kilkaset kroków za długim parkanem, ogradzającym małe domostwo.