Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

— Dajże mu pokój — odezwałem się, powstrzymując śmiech na widok tego qui pro quo — przecież widzisz, że to pomyłka. Jedźmy dalej!... szkoda czasu.
Pukalski wrócił do karety, z urazą spoglądając na dziada, który tak haniebnie zawiódł jego zmysł spostrzegawczy, ale nie dając za wygranę, zmrużył jedno oko i w najgłębszem przekonaniu rzekł do mnie półgłosem:
— Udaje bestya!... boi się zdradzić.
— Trzeba mu było dać rubla, jak Lubczyński-wtrąciłem — możeby był mowę odzyskał.
— A prawda!... no, ale to się pokaże.
Pojechaliśmy dalej i stanęli przed furtką,. zamkniętą z wewnątrz, u której wisiał zardzewiały drut bez rękojeści od dzwonka.
Admirał poprawił na sobie ubranie, wąsy rozczesał, aby nabrać poważnej miny i zadzwonił.
Za parkanem psy zaczęły szczekać, rzuciwszy się ku furcie i węsząc, biegały po piasku, ujadając zajadle.
Po długiej chwili dały się nareszcie słyszeć czyjeś kroki z drugiej strony parkanu. Klucz zaskrzypiał w zamku i w uchylonych drzwiach ukazała się postać bosego chłopaka w popielatej kurtce, zrudziałej od ceglanego miału, i w słomkowym kapeluszu, który oddawna powinien był służyć już za stracha na wróble.
— Tu jest cegielnia panów Bielaków?.. — spytał ostro i krótko Admirał.
— A no, tu; abo co? — brzmiała odpowiedź, po której zaraz nastąpiły wymyślania: