Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Pokój, do któregośmy weszli, był nieobszermy, ale schludny, urządzony z mieszczańskim gustem i zapewne najparadniejszy w całym domu; rypsowe meble, stół nakryty serwetą szydełkowej roboty z porcelanową lampą w pośrodku, na której w zielonem gniazdku z włóczki żółty kanarek służył za nakrycie szkła, aby się nie zakurzało. Na ścianach wisiało parę oleodruków i lustro w złotych ramach z powsadzanemi biletami imieninowemi, obciągnięte różową organtyną od much.
W ramkach z muszelek i plecionej słomy, grupowała się między oknami cała galerya fotografii, pomiędzy któremi, widocznie jako pamiątkę ślubną, zauważyłem pana Ignaca we fraku z ogromnym bukietem przy klapie, obok przystojnej oblubienicy w białej sukni i sutym woalu.
Domyśliłem się łatwo, iż był żonatym i że to kwilące dziecko było zapewne pierwszą pociechą państwa Ignaców.
— No, więc panowie czego?-zagadnął nas po chwili w niezbyt uprzejmy sposób.
Admirał odchrząknął, spojrzał na mnie znacząco, jak gdyby chciał powiedzieć: „słuchaj teraz i uważaj!“ — głowę podniósł z godnością i rzekł:
— Przedewszystkiem dla skonstatowania faktu pozwoli się pan zapytać w imieniu mojem i mego kolegi, czy to pan w towarzystwie jakiegoś drugiego pana napadłeś wczoraj w nocy, między godziną dziesiątą a jedenastą, pana redaktora Dryziewicza w podwórzu, gdzie się mieści redakcya i wyrządziłeś mu czynną obelgę, uważając się dotkniętym z powo-