Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/147

Ta strona została przepisana.

tkwiła wtem wszystkiem jakaś rodzinna tajemnica, której na razie rozwikłać było trudno.
— Stulcie gęby, bo jak Boga kocham!... — wyrwał się nagle z pasyą głos zniecierpliwionego Ignaca, któremu ta familijna narada musiała dopiec do żywego.
Szepty znów przycichły, aż nareszcie zagórował nad niemi świeży, jakąś junakeryą brzmiący głos dziewczęcy:
— A ja jednak mówię, że powinien się bić!... Nastusiaby wolała, żeby jej mężowi od tchórzów wymyślali!... Przecież jest mężczyzna, to co się ma bać?
— Józia, cicho!...
Miałem ochotę uściskać tę jurną dziewuchę, która sama jedna broniła honoru rodziny w tak naprężonej sytuacyi; drżała w jej głosie jakaś nuta szlachetnej afektacyi i odwagi.
Choć tylko jej czarne oczy dostrzegłem w przelotnem spojrzeniu z po za firanek, wyobrażałem ją sobie teraz w postaci amazonki, zagrzewającej cały hufiec do boju.
— Dzielna dziewczyna! — pomyślałem — ta gotowa się nawet strzelać za szwagra.
Admirał siedział zasępiony i zdawał się nie zwracać wcale uwagi na to, co się działo za ścianą; dla niego honor sekundanta w tej chwili był ważniejszym od całego świata. Miał taką minę srogą, jak gdyby siedział na armacie z zapalonym lontem i czekał tylko komendy do wystrzału.
To był prawdziwy Pukalski w każdym calu!...Zbliżyłem się do niego i rzekłem półgłosem: