Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

W pokoju zrobił się rejwach i hałas. Kobiety płakały, kanarki rozćwierkały się tak, że aż w uszach dzwoniło, za oknem psy zaczęły szczekać, a z podwórka zaglądał ten sam chłopak, co nam furtkę otwierał, i niańka z dzieckiem na ręku.
Cały dom zdawał się być wzburzony.
Ignac mitygował matkę i żonę, każąc się im wynosić! Admirał próbował tłómaczyć siebie i nieco zniecierpliwiony tą sceną, która nabierała jakiegoś tragikomicznego nastroju i wytworzyła znów nową sytuacyę bez wyjścia.
— A tośmy wpadli! — wyrwało mu się mimo woli z ust, gdy dotknąłem jego ramienia i szepnąłem:
— Chodźmy już!... tu niema dłużej co robić.
— Nie, nic takiego nie zdarzyło mi się nigdy w życiu!... — mówił zakłopotany, siląc się daremnie przyjść do głosu wobec kobiet, powtarzających w kółko jedno i to samo, zastępujących nam drogę z wyrzutami, żeśmy chcieli zabić Ignaca i Pawełka, którzy są dobrymi chrześcianami i Bogu ducha winni.
— Bo proszę pana — mówiła do mnie stara Bielakowa; ujmując mnie z pewnym odcieniem szacunku za rękaw — że się Ignac uniósł i zdyfamował tego pana z Kuryerka, to nic dziwnego. On jest trochę prędki, to prawda, i żeby był komu słówko o tem pisnął, co chce zrobić, tobyśmy byli do tego nigdy nie dopuścili, ale on nie jest żaden pijak, jak to inny bywa. Moi synowie, to nie są żadne chamy, proszę, pana; my im dawali edukacyę, do szkół chodzili, my się z ostatniego ściągali, żeby oni tylko na ludzi wyszli!... A panowie mi chcą takie dziecko zabijać?... czy to po chrześciańsku, czy to po ludzku?...