Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/163

Ta strona została przepisana.

i zauważywszy pomyślny zwrot sytuacyi, przy każdym wymowniejszym argumencie Admirała klepała rączką po plecach to — jednego, to drugiego szwagra, mówiąc:
— A widzisz Ignac!... a widzisz Pawełek!... a co?...
Wreszcie, oparłszy ręce na kolanach i nachyliwszy się do Pukalskiego z uśmiechem i minką filuterną, spytała:
— Ale panie, prawda panie, że już nie będą strzelać do siebie? prawda?... Teraz, kiedy pan już wie wszystko, to już ich pan nie będzie więcej podjudzał?... Niech pan to jakoś po dobremu załatwi, niech pan to dla nas zrobi, dla Nastusi i dla mnie!... no?
Pukalskiemu te słowa przypomniały, że się dał zbić z tropu i że jednak dotąd żadnego zakończenia sprawy nie znalazł.
Nie będzie pojedynku, no dobrze, ale co będzie?.. coś przecież być musi. Dryziewicz tam z niecierpliwością wyczekiwał rezultatu wyzwania i należnej mu satysfakcyi i ani się domyślał, jaki obrót wzięła cała ta sprawa.
Admirał wyszczerzył do niej swoje szerokie, białe zęby, oczy mu się śmiały i twarz przybrała dobroduszny, jowialny wyraz.
— Niema innej rady, tylko teraz pani za szwagra musi nam stanąć na placu! — mówił żartobliwie — inaczej być nie może!... No?... zgadza się pani, panno Józio?...
— O joj!... pan myśli, żebym się bała?... Ja nie taka!
— No, cóż ty na to!... — zwrócił się do mnie