Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Każdy z nas, wychyliwszy się przez okno, ćmił papierosa i rozmyślał nad oryginalnem i niezwykłem rozwiązaniem honorowej sprawy.
Czuliśmy obaj, że według utartych pojęć światowych, nie udało nam się uczynić zadość obowiązkom sekundantów; mieliśmy wprawdzie satysfakcyę za uczynioną zniewagę, jedyną, jaką w danych warunkach można było uzyskać, ale mieliśmy poważną wątpliwość, czy z niej Dryziewicz będzie zadowolony i czy tak zwana „opinia publiczna“ uznać ją zechce.
Pukalski milczał długo, bijąc się z myślami, w końcu jednak zwrócił się nagle do mnie i rzekł:
— Ha, zrobiliśmy co było można!... prawda?
— Tak sądzę.
— Wiesz, co ci powiem?... Pierwszy raz mi się zdarza załatwiać w ten sposób pojedynek, ale jak Boga kocham, nie wiem, coby było większą satysfakcyą: czy żeby ten Bucefał, co pistoletu nigdy zapewne w rękach nie miał, stanął Dryziewiczowi na placu i pozwolił strzelać do siebie, czy też, że go się zgodził przeprosić i daje tych piętnaście fur cegły na kościół?...
— Zepsuliby parę ładunków prochu — rzekłem — ale huk wystrzałów zagłuszyłby szemrania opinii.
Admirał usta wydął i wąsami poruszył.
— Opinia!... no, niech się poważy słówko pisnąć, to będzie miała ze mną do czynienia! — zawołał i zrobił tak groźną minę, zmrużając lewe oko, jak gdyby całą opinię brał na cel. — Bielakom wolno się nie strzelać, ale Pukalscy z Pukał nie mają takich przesądów,