Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

— A jakże — odpowiedział z wyrazem jakiegoś wewnętrznego wzburzenia i zaczął chuchać w posiniałe od zimna palce.
— Cóż ci się takiego stało? gdzież kożuszek, któryś dostał od swego pana, gdzie buty? — ob  rli cię może?..
Chłopak milczał, ciężko mu było przyjść do słowa, stał na środku pokoju, podnosząc to jedną, to drugą nogę, jak bocian na przymrozku, i rozgrzewał ją sobie, pocierając o łydkę.
Zacząłem go podejrzewać, że zrobił pewnie coś niedobrego i za to stracił miejsce i przyszłość... artysty, ale zobaczywszy, jak w oczach Teodorka, wpatrzonych w płomień świecy, zakręciły się łzy i spadały powoli po ubielonej gipsem twarzy, domyśliłem się czegoś poważniejszego.
— Cóż ci jest? — spytałem łagodniej, kładąc rękę na jego ramieniu.
— Ot, krótko mówiąc, pobiłem się w pracowni z chłopcami i wypędzili mnie tak, jak stoję, na mróz,
— A dlaczego się biłeś?
— Jakżeż, panie, nie miałem mu rzucić Mickiewiczem do łba, kiedy mnie zaczął wymyślać od podrzutków; — jemu zasię od tego, ja nie miałem żadnego ojca, ale on miał ich przynajmniej dziesięciu — cherlak, zgnilec przemierzły!
Zaledwie półsłówkami mogłem wyciągnąć z niego opowiadanie całego zajścia. Z wieczora, Teodorek wrócił z codziennej swej peregrynacyi z figurkami po mieście, zziębnięty, głodny i zły, bo interes źle poszedł — chłopaki, pracujący z nim razem w „zawodzie artystycznym,“ zaczęli się wyśmiewać