Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

giem i połykał bocheneczki chleba, jak pigułki. Spostrzegł się wreszcie, sięgając ręką po ostatnią bułkę, i rzekł:
— Ba, to ja sam wszystko zjadłem? no... no! tę przynajmniej zostawię dla pana na jutro do śniadania.
Bezinteresowność jego budziła we mnie szacunek, sam nie byłby się nigdy o nic pierwszy upomniał.
Jedyną pokusą w całym moim majątku była dla Teodorka stara, piankowa fajka, z dużym pękniętym bursztynem, na wiśniowym cybuchu. Sam nie wiem, jakim sposobem do niej przyszedłem; była i była, miejsca nie zajmowała, a niejedną miłą chwilę, o szarej godzince, spędziłem przy niej, zamyślony — o tem, co będzie, i o tem, co było.
Teodorkowi ta fajka wydawała się czemś nadzwyczajnem, zachodził z rozmaitych stron, aby ją dostać, obiecywał mi kupić taką samą, skoro tylko wytrzaśnie tyle pieniędzy.
— Na cóż tobie, kiedy ty jeszcze nie palisz fajki? — zapytałem.
— To i cóż z tego? będę ją nosił przy sobie i pokazywał.
Śmiałem się z tych zachcianek i próżności Teodorka, udając zawzięcie upartego. Minął jakiś czas spokojnie, o fajce nie było mowy; chłopak zaczął się opuszczać, rzadziej zaglądał do domu, częściej nie nocował zupełnie. Byłem przekonany, że mu się życie takie już sprzykrzyło i że z tej gwałtownej dla mnie sympatyi wkrótce i śladu nie zostanie.
— Lekkomyślny pauper!... — powiadałem sobie —