rok dobiegał jakoś, wojna miała się ku końcowi, a wypadki nie pozwoliły mi zdecydować się ostatecznie.
Po przechadzce, w śliczny dzień jesienny, wracałem wieczorem do domu. W przedpokoju służący, bo zdobyłem się już na przedpokój i służącego w przeciągu roku, powiedział mi, że kilka razy jakiś biedny człowiek dopytywał się o mnie. Myślałem, że który z moich najliczniejszych ubogich pacyentów potrzebował porady.
Po niejakim czasie ktoś lekko drzwi uchylił
— Kto tam? — zapytałem, nie odwracając oczu od książki.
— To ja — odpowiedział mi głos nieznany.
Spojrzałem, przedemną stał młody chłopiec w biednem ubraniu, wychudły, opalony, z zapadniętemi oczyma; jakieś resztki munduru wisiały na nim, jak na szkielecie.
— Pan mnie nie poznaje? — zapytał, siląc się na uśmiech — ja jestem Teodorek, Teodorek Duda.
— Teodorekl!...zawołalem, nie dowierzając własnym oczom-a ty się zkąd tu wziąłeś?
— Ze szpitala — odpowiedział smutnym głosem, w którym nie mogłem rozpoznać dawnego wesołego tonu chłopca.
— Z jakiego?
— Z wojskowego, proszę pana; dostałem kulą w bok i bagnetem pod żebro, ledwo mi skórę zeszyli, ale kulka została, ot tu — mówił, wskazując palcem powyżej prawego biodra.
— A gdzieżeś ty kulką dostał?
— Na wojnie, proszę pana, to pan nie wie,
Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/25
Ta strona została skorygowana.