Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

branego w szeregi Marsa i Bellony, był ideałem władcy nizszego rzędu.
Mój Putzer, kolega wojak tej samej rangi, tylko posiadający sztukę czyszczenia butów, szczotkowania kabatu i wycierania tryplą mosiężnych guzików przy mundurze, za miernem wynagrodzeniem guldena miesięcznie, mój putzer tedy, nazwiskiem Bobak, kiedy sobie w niedzielę podpił w kantynie na moje conto, to mnie całował w ramię ukradkiem i mówił:
— Życę panu freiwilligowi, aby awansirowali na felebra.
Bied  wi zdawało się, że mi tem największą swoją wdzięczność okazywał.
Poczciwy Bobak przywiązał się do mnie, jak do rodzonego brata, i pomimo spartańskich prawdziwie pojęć o naturze i obowiązkach żołnierza, z dziwną jakąś pobłażliwością patrzył na mnie mizerotę, kiedy na Uibungsmarszach z podbitemi piętami wlokłem się, kulejąc, na szarym końcu i kląłem, jak stary dragon — ze łzami dzieciaka zgrymaszonego w oczach.
Bywało, brał nawet mój karabin i dźwigał go na prawem ramieniu, aby ulżyć „panu freiwiligowi;“ ospowata jego i opalona, jak z juchtowej skóry twarz, uśmiechała się wtedy pobłażliwie, a w małych, siwych oczkach zdawało mi się czytać wyrazy:
— To ci chudzina, nieborak, kaj jemu marsirować po takiej grudzie!... Jesce ci to gdzie skrepiruje, zanim do logru dojdziemy!
Pan kapral Cis wprawdzie pochodził z jednej i tej samej wioski podkarpackiej, co mój Bobak, a pono nawet kiedyś pasał konie z nim razem na jednem