pastwisku, ale odkąd wszedł w kownstelacyę gwiazdek na kapralskim kołnierzu — udawał, jakoby towarzysza lat dziecinnych nie znał nigdy w życiu.
Co mu tam jakiś rekrut, gemeiner, pucobut, jakieś zero umundurowane w szeregu, którego on, Cis, był początkową cyfrą!... A i Bobak, sam przejęty do głębi wnętrzności swoich poszanowaniem zwierzchniczej władzy i rangi dawnego kolegi po biczu, nie śmiał nawet sam przed sobą przyznać się w skrytości serca, że ongi dzisiejszego pana kaprala najpoufalej w świecie tykał, a gdy się zdarzyło, to i po karku bez subordynacyi wygrzmocił, kiedy się pod stodołą gzili wieczorami.
Teraz dałby był sobie raczej kułak roztłuc kolbą własnego karabina, aniżeliby miał wziąć dawnym zwyczajem brata Cisa za strzyżoną czuprynę i wytargać mu „chyrę.“
Jeszcze czego!... a toć Gis teraz „cisarski wojak“ i „pan kaprol,” któremu na trzy kroki trzeba salutirować i mówić: „Panie kaprol, melduję pokornie, że ich sztrozak już rychtyk wyfutrowany!...“ co miało znaczyć w zwyczajnym języku śmiertelnych, iż siennik pana kaprala należycie słomą wypchany został.
— Is gut! — odpowiadał krótko i ostro dwugwiazdkowy bohater, przymrużając oczy i wydymając dumnie usta, pod dwoma zakręconemi szydłami wąsów, które wcale „ozdobą twarzy” jego nazywać się nie mogły.
Bobak zaś odchodził taki dumny przeświadczeniem o spełnionej swej misyi, jak gdyby nie kapralski siennik, ale całego Lewiatana wypatroszył i nadział samym szafranem!
Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/34
Ta strona została skorygowana.