Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

służby. Raz na miesiąc regularnie przytrafiały mu się nieszczęścia familijne, umierały ciotki, babki, stryjenki, okradali go złodzieje z butów, spodni, kabatów i najpotrzebniejszych części ubrania.
Nie było z nim rady.
Kręcił, kręcił, tumanił, okłamywał wszystkich od dołu do góry, a zawsze jakoś szczęśliwie wywijał się od uciążliwych obowiązków.
Tylko z kapralem Cisem nie mógł sobie poradzić.
Nie pomagały cygara Virginia, fundowane całemi tuzinami; które kapral Cis z pogardliwą miną, niby niechętnie przyjmował i wkładał za duże, odstające ucho z szykiem, właściwym tylko austryackiemu obrońcy skombinowanej ojczyzny; nie pomagały serdelki i halby piwa, fundowane w kantynie przy każdej sposobności, nie pomagały komplementa — nicht und nichts, und noch ein Mal nichts!...
Cis, jak smok połykał wszystko: i cygara, i serdelki, i piwo, i komplementa, a przed frontem przewracał groźnie oczyma, jak krwiożerczy tygrys, i pastwił się nad nami dworma szczególniej, których sobie obrał za swoich kozłów ofiarnych.
Kolega Stefek traktował swoją żołnierkę, jak zabawkę; zrezygnowany był na wszystko, byle tylko rok obowiązkowej służby przeminął; do oficerskiej rangi nie tęsknił wcale, on — który byłby przysiągł, że armatę robi się według przepisu owej znanej facecyi: „bierze się dużą dziurę i oblewa dookoła roztop.onym spiżem.“
’ Kiedy mu nasz kapitan — (brr!... na samo wspomnienie jego dziś jeszcze zrywam się na równe nogi i rękę machinalnie podnoszę do czoła) — wymyślał: