Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/40

Ta strona została przepisana.

tlował odpowiedzi o Zündnadelgewerach, o fortyfikacyach, szarżach kawaleryi, patrolach etc. etc. Każdy gotów był rozgrywać bitwy, brać szturmem szańce, zdobywać okopy, strzelać z armat, jak z papierowej pukawki... ho, ho!... „albośmy to jacy tacy?!..“
Przy praktycznym egzaminie szło trochę gorzej, nawet znacznie; udając przed frontem siarczystych Napoleonów, Turennów, Eugeniuszów Sabaudzkich, nie mogliśmy jakoś tak odrazu połapać się z komendą, ale szło to przecież.
Armia zyskiwała w nas dzielnych oficerów, jak z igły.
Gott sei gelobt! — rok próby i żołnierskiej edukacyi przeminął.
Kiedy się już wszystko skończyło, żal nam było rozchodzić się i wracać znów do stanu cywilnego, żal było tego życia koleżeńskiego, tych ćwiczeń, marszów, uciążliwych — prawda, ale zdrowych dla ciała, wesołych, pełnych nowych, nieznanych wrażeń...
Nigdy w życiu nie sypiałem tak smacznie, jak w ciągu tego jednego roku służby wojskowej, nigdy nie miałem lepszego apetytu i strawniejszego żołądka, jak podczas tych „sztrapaców“ fizycznych po polach, lasach, wertepach, wlokąc się za głosem bębna lub trąbki. A kiedy „banda,“ idąc na czele, zagrała nam marsza na tempo krakowiaka, muskuły choćby nie wiem jak zmęczone, wyciągały się, jak sprężyny, nowy duch wstępował w człowieka, pierś rosła, głowa z fantazyą podnosiła się do góry, tornister i karabin tracił naraz na wadze i szło się: eins, zwei, jak laleczka po kurzu, czy błocie, po gościńcach, po bruku.