Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/45

Ta strona została przepisana.

a w danym razie ja musiałbym zrobić swoje i przypomnieć sobie, że nie darmo chowałem w biurku dyplom c. k. oficera.
Minął jakoś szczęśliwie rok jeden, drugi i trzeci; w dyplomatycznym garnku gotowało się ciągle, pryskało, syczało, kipiało raz ciszej, to znów głośniej, ale jakoś do eksplozyi nie przychodziło. Andrassy z Bismarkiem stali z warząchwiami nad kuchnią i warzyli ten bigos, mieszali, solili, pieprzyli, uśmiechali się do siebie i oblizywali, ale... garnka nie wywracali na ogień.
Zacząłem wierzyć w moją dobrą gwiazdę.
Nie będzie wojny, mówiłem sobie — pocoby miała być?.. albo to dawno była?.. przecież tak co roku nie można sobie krwi upuszczać. Daj Panie Boże Andrassemu zdrowie, że tak lawiruje zręcznie;mogę przynajmniej spać spokojnie.
Ba — nie należy nigdy dyplomatów — chwalić przed ich dymisyą i obalaniem gabinetu.
Kreutzhimmeldonnerwetter — alleluja!.. wrzasnąłem raz na wiadomość o rozruchach na półwyspie Bałkańskim. Oj — oj!... źle, będzie trzepanina!.. no i była, jak państwu wiadomo.
Takie to moje szczęście.
Pomijam całą historyę kampanii wschodniej, jako nie należącą do rzeczy, a przechodzę do tego okresu, w którym Austrya zaklinając się, że nie stąpi nogą na terytoryum ottomańskie — wybrała się pewnego pięknego poranku uśmierzać tych figlarzy Bośniaków. co poczuli dziwny apetyt do żywych nosów i uszu swych sąsiadów.
To nie była przecież wojna, nie — broń Boże,