Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

Zdawało mi się, że coś nakształt wdzięczności błysnęło w siwych oczach lejtenanta Cisa...
Dzwonek dał w tej chwili pierwszy sygnał do wsiadania.
Starowina otuliła się płachtą, z pod której stłumione łkania odpowiedziały dzwonkowi.
Twarz oficera zadrżała, uczucie synowskie, zbudzone płaczem matki, zwyciężyło dumę i ambicyę c. k. lejtenanta; pochylił się ku staruszce, zdjął czapkę i ucałował ją gorąco w rękę...
— Zostańcie z Bogiem! — przemówił do niej głosem, którego nigdym się w szorstkim ex-kapralu nie domyślał.
— Z Panem Bogiem, Antasiu! — wyłkała matka.
Jeszcze raz pochylił się do jej ręki, ale stara, jakby zawstydzona tą dobrocią syna oficera, cofnęła ją szybko, kreśląc krzyżyk nad jego ostrzyżoną głową, o płowych, jak słoma na rżysku, sterczących włosach.
— Mój Antku!. — szeptała cichuteńko i ustami ruszała, jakby w pacierzu.
Dawny nasz pogromca stał potulny teraz i wzruszony, z miną rzadką i spokorniałą; żal mu widocznie było matki, której może nie miał więcej zobaczyć, której pewnie lat wiele nie widział.
Zawszeć to matka, choć prosta chłopka, a on, aż oficer!.....
Matki nie awansują przecie, ale od natury mają rangę wyższą i od generała....
Nie, ten Cis miał serce; byłbym go uściskał w owej chwili i pogodził się z nim i zapomniał mu wszelkie urazy.