Znało go całe miasto, od ulicznika do „jasnego państwa,“ co używało przechadzki po plantacyach nad Pełtwią, ale o prawdziwem jego nazwisku wiedziała chyba tylko policya, która go miała zapisanego na liście włóczęgów bez zajęcia i stałego zamieszkania.
Nazywano go krótko „Słoniem,“ bo duży był, gruby, ociężały i leniwy...
Głowa jak, dynia, porosła gęstym, kudłatym nigdy chyba nie czesanym włosem, spoczywała na karku grubym, jak pień, wbitym w kadłub ogromnych rozmiarów, pod którego ciężarem uginały się nogi, grubości potężnych kafarów. Twarz obrzękła, nalana, z wyrazem apatycznej ospałości, cery blado-żółtawej, oczy wyłupiaste, koloru zwiędłych bławatów patrzące bez inteligencyi, bez zajęcia, obojętnie na cały świat i ludzi. Kilkanaście włosów, podobnych do niesfornej szczeciny, zastępowało wąsy i kępki