Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

Jak nie wiedziano nazwiska prawdziwego Słonia tak nie znano źródeł i środków jego utrzymania. Wałęsał się po ulicach i nic nie robił, a jednak. żył i on, i jego pies, a nawet użyć mieli z czego! Nie widziano go, ażeby żebrał, jeść przecież musiał, a ktoby chciał darmo żywić taką parę!...
Ten i ów próbował wyciągać Słonia na rozmowę... Nie na wiele się to przydało! Apatyczna twarz pochmurniała usta zacinały się z uporem, oczy spuszczały w ziemię... unikał pytań, a odpowiedzi dawał niechętne, krótkie, ucinane i nic nie mówiące.
Z Bijoux za to rozmowa szła swobodnie. Słoń miał swój język, zmieszany z dziwacznej kompozycyi polskich, francuskich i niemieckich wyrazów, które pies zdawał się rozumieć. Kiedy mu humor do gawędki przyszedł, cmokał na sukę, brał za kudły, podnosił na szerokie kolana i nadając jakiś ton dziwnej pieszczotliwości swojemu grubemu głosowi, monologował:
Tiens... Bijoux ist ein Schelm... bestya Bijoux... salceson zjadła, co?.. dobry salceson... nix mehr, jusque a demain nic nie pomoże... no, nie lizać pana!... was is das?.. pfui!... ruhig sitzen, bo za uszy weźmiesz!... a jak wyjdzie dziewiątka... Grand Dieu! pan psu zafunduje kotletów a’ la Soubise, całą porcyę kotletów!... proś Boga Bijoux, żeby wyszła dziewiątka, a wtedy hol’ euch der Teufel!... maladetta... Jeszcze im pokażemy, co?.. prawda, Bijoux?...
Pies przebierał nogami, prychał, kichał, ogonkiem kręcił i wspinał się po szerokich piersiach Sło-