Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/68

Ta strona została przepisana.

Matka chciała, aby jej klejnot, jej Jean-bijoux, był tylko najładniejszym z jedynaków, a Maciejka kontenta była, że wykarmiła takiego „kloca...“
Życie w wielkiem mieście stawało się coraz uciążIiwszem. O lekcye trudno było, chłopak coraz więcej potrzebował. Francuzka przeniosła się na prowincyę. Miała nadzieję łatwiej zarobić na jego utrzymanie — i po kilkunastu latach rozstały się z wierną mamką wśród łez.
Maciejka ryczała z płaczu, jak krowa, gdy ją zarzynają. Żal jej było i pani, i panicza — jego najbardziej, ale cóż — mus, niewola. Pożegnały się i... rozeszły...
Minęło znów czasu dużo...
Le bon Dieu zesłał wiele niespodzianek na biednych ludzi, a między niemi i cholerę, która grubego Janka zrobiła najniespodzianiej sierotą.
Licho nadało! był już wprawdzie dorosłym młodzieńcem, ale tak nagle pozbawiony swojej najgłówniejszej i jedynej w życiu podpory, zachwiał się, nie wiedział, co ma teraz zrobić z sobą, sam jak palec; zdrów, co prawda, silny, bardzo silny, atleta prawie, jednak co mu przyszło z tych muskułów, z tego bawolego karku i grubych rąk, jak u cyklopa!
Niezaradny był z natury, ciężki, przyzwyczajony do gotowego, a tu naraz wszystko się tak zmieniło. Jean-bijoux uczuł się sierotą i ugiął pod ciężarem takiego losu, którego nie przypuszczał. Pierwszy raz potoczyły mu się dwie grube, jak groch łzy, po okrągłej twarzy, kiedy się znalazł po pogrzebie matki sam jeden w ich wspólnej izdebce. Usiadł na