Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/72

Ta strona została przepisana.

Ale p. Salomon Silberstein był za sprytnym kolektorem, żeby nie skorzystać z cudzego szczęścia.
Trudno opowiedzieć, jakim sposobem i jakiemi argumentami zdołał po dwóch godzinach narady w alkierzyku przy kantorze przekonać w końcu Słonia, że nie straci tak wiele, jeśli mu odprzeda za gotówkę, zaraz wypłacalną, kwitek loteryjny i weźmie całą setkę i ośm guldenów pojedynczych, zamiast sumy, jaka mu z terna przypadała, po załatwieniu wszystkich formalności, strąceniu prowizyi, stempla, podatku i t. p. opłat obowiązkowych.
Tak, cała okrągła setka, w jednym pięknym, nowiutkim banknocie, którym kolektor drażnił oczy Słonia, przyczyniła się najwięcej do przybicia targu.Biedaczysko całej setki, nawet w najszczęśliwszych swych czasach, nie miał w ręku i w kieszeni, a teraz stawał się jej prawowitym, rzeczywistym właścicielem. Jakżeż nie miał ustąpić!
Trudno mu było uwierzyć w swój skarb nawet wtedy, gdy p. Salomon Silberstein, złożony banknot wcisnął mu w rękę wzamian za odebrany kwitek loteryjny i odprowadzając go do drzwi od tyłu, wychodzących na dziedziniec, powtarzał kilka krotnie:
— Nu, gutnacht, panie Słoń! gutnacht...
Kiedy się ujrzał wreszcie na ulicy, deszcz grubemi kroplami padać zaczął i ulewa zbierała mu się nad głową. W błocie na trotuarze i w wodzie, spływającej w rynsztokach, odbijały się co chwila srebrną poświatą błyskawice i w dali warczały gromy. Bijoux, skuliwszy ogon pod siebie, zachlapana i zabłocona,