— No, więc co?
— Ta i umarła...
— Kto?
— A przecież godam po ludzku, jak do człowieka, a ten swoje no i no... Ktoby zaś, Maciejka.
— Co, Maciejka?
— A no słyszycie, umarła... z porażenia.
Słoń otworzył srzeroko oczy; zaczął dopiero teraz pojmować.
— Maciejka...umarła.?
— A jakże.
— To nie może być! — wrzasnął; nie mogło mu się pomieścić w głowie, aby ona umarła dzisiaj właśnie, kiedy on wczoraj terno wygrał. Jakto, znówby został sam, sam jeden, bez nikogo, tylko ze swojem sieroctwem, teraz, kiedy już starszy i bardziej ociężały i jeszcze więcej zleniwiały i niezaradny? Nie chciał temu wierzyć. Zaczął kułakami oczy przecierać i mruczeć... zdawało mu się, że jeszcze śpi...
Nagle... jak skała wysadzona w powietrze zerwał się na pół z posłania, oczy przestraszone wytrzeszczył, rękę otworzył i zaczął szybkiemi niespokojnemi ruchami szukać około siebie, przewracać kieszeń, macać po sienniku, wreszcie, jak lew ugodzony śmiertelną strzałą, ryknął nieludzkim jakimś głosem.
Na ziemi, pośród obierzyn, śmiecia, słomy, walały się strzępki białego papieru, podarte ostremi zębami psa... Były to resztki banknotu, który Bijoux wygrzebała z ręki swego pana, cały skarb, cały ma-
Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/76
Ta strona została skorygowana.