Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

jątek, całe jego mienie, którem jedną noc tylko mógł się biedak nacieszyć... We śnie, nieprzytomny, wyciągnął instynktownie rękę z kieszeni, ot i wszystko, wszystko przepadło!...
Słoń odgadł raczej, niż zrozumiał swoje nieszczęście i w jednej chwili straszna rozpacz, żal, ból, wszystkie zburzone i zawiedzione nadzieje, cisnęły nim o ziemię, płakać zaczął, jak małe dziecko, i tarzać się, jak w konwulsyach.
— Nie przypuszczajcież tak do serca — perswadował Jakób, któremu ten płacz wydawał się rozpaczą po Maciejce. — Ostać możecie w tej ciupie, póki gospodarz nie wynajmie komu. No, Słoń, opamiętajcież się!
Grube, sklepione barki słonia, ciągle drgały konwulsyjnie... Bijoux, sprawczyni tego wszystkiego, nie rozumiejąc swego okrucieństwa, podeszła do pana i zaczęła lizać jego tłuste policzki, wciśnięte w słomę. Zerwał się, jakby żądłem żmii dotknięty... żądza zemsty zawrzała w nim, jednym gwałtownym ruchem porwał skowyczącego psa, tego, który pierwszą radość biednego życia zepsuł mu i zniweczył, który popchnął go znów w dawną nędzę, jego kanalię, tak ukochaną, tak pieszczoną, wczoraj jeszcze karmioną salcesonem z pierwszych datków Fortuny... ha — giń, żmijo!... musi się zemścić na tobie. Jeden uścisk żylastych palców około szyi i będzie po wszystkiem...
A jednak... palce odmówiły posługi.
Kiedy spojrzał na ten kudłaty łeb, który tyle razy wyciągał się ku niemu, w te wystraszone śle-