Cóż z tego, że wam powiem, jak się nazywa!?...
niewiele się z tego dowiecie.
Nazywał się Teodor Duda.
Nazwisko wcale nieponętne, nawet kompromitujące dla człowieka, któryby był powołany do rozwiązywania jakichś wyższych zadań w życiu. Duda, fujara — to prawie jedno i to samo, a przyznacie, że już tak z porządku rzeczy nosić od urodzenia firmę, którą świat przez złośliwość mógłby wziąć za godło całej indywidualności, to bardzo nieprzyjemna historya.
Każdy wielki bohater zostawił po sobie imię, co musiało odznaczyć się jakiemś niepospolitem brzmieniem, Maryusz, Cezar, Napoleon — ale Duda, nieszczęśliwa kombinacya liter, której nic nieśmiertelności nie przekazuje.
A przecież w organie ludzkości Teodor nie był najpospolitszą dudka; miał lat czternaście, oczy pi-