Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/97

Ta strona została przepisana.

swoją Sarę i niech go wysmaruje porządnie mrówczanym spirytusem, to będzie zdrów, jak wieloryb. On siebie zna!... każdy człowiek powinien znać swoją naturę, to i bez doktorów się wyleczy.
Mróz szczypał ich w policzki, wąsy i brody obielił szron, ale zahartowani zimna nie czuli.
Matthisen humoru nie tracił; zdawało mu się tylko, że idą za szybko i spieszą zanadto bez potrzeby.
— Cóżeś ty chciał, żebyśmy się wlekli, jak maruderzy! — ofuknął go Boi — przed przypływem musimy być po drugiej stronie, a dzień krótki. Kiedy się nie chcesz spieszyć, to trzeba było zostać w szlafmycy, pod piecem. Tam miałbyś czas, ślimaku!
Zaczęli sobie przymawiać i spierać się. Wulf się śmiał, Krystyn potakiwał Rudersenowi, za co mu się oberwało kilka „osłów“ i „baranów.“
Szli znów, przełażąc przez kupy nawianego śniegu i przeciągając łódź przez lodowce. Matthisen zdążał za nimi, ale milknął coraz częściej, stawiał nogi niebardzo pewnie i potykał się, zupełnie, jakby wyszedł z wprawy w chodzenieu. Uczuwał zmęczenie, lecz się nie chciał przyznawać, nawet przed samym sobą.
— Matthisen, idziesz? — wołano na niego, nie odwracając się.
— Idę, idę!... — i przyśpieszał znów kroku.Coraz większy jednak przedział powstawał między nim a nimi; trudno mu był nadążyć. Boi się śmiał podrwiwał z niego.