Strona:Maryan Gawalewicz - Szkice i obrazki.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Tracili czas — a słońce zalazło już nad wyspę i świeciło im teraz w same oczy.
Zaczekali na Matthisena, aby się z nimi zrównał;doszedł milczący i zmęczony, słowa nie mówiąc.
— Cóż?... osłabłeś?.. — zagadnął go Wulf; — chwyć się burty, będzie ci lżej.
Taam Jensen podał mu manierkę z wódką i sam pociągnął.
Po kwadransie znów rozpoczęli pochód.
— Możebyś wsiadł do łodzi? — odezwał się Boi, łypiąc złośliwie zezowatem okiem ku Erykowi; — powieziemy cię, jak chore cielę. Nogi ci się plączą!...
— Nie potrzebuję twojej łaski! — odciął mu podrażniony tą przymówką — jeślim ja cielę, toś ty wół!
— A wół!... i do tego byk! na jednym rogu takich trzech, jak ty, zdechlaków jeszczebym udźwignął.
Taam ich zagłuszył, przerywając znów sprzeczkę.
— Psst!... psst!...
— Co tam psst!... niech nie udaje zucha, kiedy jest babą! — krzyknął Boi; — szpitalnik!... ścierwo!...
Matthisen łódź puścił i zamierzył się pięścią, ale Taam go za ramię w czas schwycił, nie pozwalając uderzyć.
— Boi! — wrzasnął gniewnie — gębę stulić, bydlaku!
Lorenzen się ujął za kolegą.
— Bo po co się jeszcze stawia ta zdychająca mewa!... Kto go prosił, żeby lazł za nami?... nie mógł czekać do wiosny?...
Matthisenowi szczęki się zacisnęły; duma w nim była obrażona, ale się powściągnął.