Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf/20

Ta strona została skorygowana.

cent na cele ogólne. Oczywiście Centrala nie tamowałaby wcale interesów zawieranych bezpośrednio między autorami a wydawcami. Fundusze opierałyby się także na przedsiębiorstwach własnych, może akcyjnych, jak drukarni, księgarni sortymentowej, wypożyczalni książek itd. P. Lam w cennej pracy swojej podaje dość dokładny plan takiej Centrali, czy jak się na jednem miejscu wyraża „rzeczypospolitej literackiej“. Pomysł ten nazwałem powyżej uzupełnieniem pomysłu Żeromskiego; poniekąd pozostają one jednak w kontraście do siebie, gdyż Żeromski nie wierzy w kupieckie i zapewne wogóle finansowe zdolności literatów, podczas gdy Lam punkt ciężkości swego pomysłu mocno przesuwa w tę stronę. W brew powszechnej opinii zresztą praktyka powiada, że literaci niezgorzej pilnują swoich interesów, a z żadnej psychologii nie wynika, żeby talent artystyczny wykluczał zmysł interesu. Wypadki, któreby świadczyły o takiem rzekomo zasadniczem niedołęstwie, należy położyć raczej na karb ogólnej indolencyi społeczeństwa, i zaiste nie więcej jest niedołęgów wśród literatów, jak wśród innych gatunków człowieka.
Osobliwie w Polsce literaci skrępowani są w swoich interesach nadzwyczaj niskiem poziomem czytelnictwa. Jeszcze gorzej ma się rzecz z kupowaniem książek. Polak nie ma pasyi do książek. Tylko tam może prosperować księgarstwo i stan piśmienniczy, gdzie konsumenci książek kupują więcej, niż przeczytać zdołają. Książkę kupuje się bowiem nie tylko na to, żeby ją przeczytać, lecz żeby ją mieć u siebie, mieć możność zajrzenia do niej w każdej chwili, posmakowania w każdem miejscu, chociażby uspokojenia się, że w niej nic niema. Kupując książkę, kupuje się pewnego rodzaju rozkosz potencyonalną, kupuje się akumulatory pewnych energii, które się niekoniecznie zaraz wyładować musi. Na tem polega zbyt książek w innych krajach, podczas gdy nasi ludzie mówią szczerze, że czytać nie mają czasu. Nie mamy statystyki naszego czytelnictwa, ani statystyki popytu na książki. Ostatnią powinniby prowadzić księgarze, lecz wątpię, żeby to czynili, gdyż metody naszych księgarzy są przestarzałe. Świadczy o tem ich wielka niechęć do wydawnictw popularnych, tanich; najłatwiej im jest bić niewielką liczbę egzemplarzy i nałożyć wysokie ceny, tak żeby już przy sprzedaży paruset odbić koszta i zarobić. To jest zaiste działanie według zasady najmniejszego oporu. Nie wiem, czy księgarze będą kiedy mieli organizacyę wspólną, mającą jeszcze inny cel prócz doraźnego powiększenia zysków, ale jeżeli chodzi o poprawę głównej podstawy bytu literatów, to jest konsumcyi książek, to przyszła Akademia czy Centrala literacka powinnaby się zająć nietylko tem, co radzi p. Lam: kontrolą ruchu księgarskiego,[1] lecz niejako polityką literacko-pedagogiczną, najprzód w tym sensie, żeby wychować w kraju chłonność na rzeczy literackie. Wyobrażam sobie, że podany przez Żeromskiego plan zasilenia rynku księgarskiego wielkim zbiorem wyborowych a tanich przekładów, już byłby częścią takiej polityki. Akademia już przez jedno takie wielkie przedsiębiorstwo stałaby się regulatorem podaży i popytu, powołałaby szersze koła czytelników do korzystania ze strawy lepszej i przez to zniżyłaby ceny książek pochodzących z wytwórczości rodzimej, z pewnością później z korzyścią materyalną i moralną dla wytwórców. Dzieła n. p. klasyków polskich są jeszcze dziś tak drogie, że nie mogą się stać dostatecznie popularnemi, a kto zna język francuski czy niemiecki, za cenę wiele tańszą dostanie dzieła również cenne. Słowackiego dzieł pośmiertnych do niedawna wogóle nigdzie nie można było dostać. Biblioteka Kaczurby, biblioteka Mrówki zostały wyczerpane, biblioteczka Zuckerkandla zaśmiecona; pięknie pracuje biblioteka Westa. Lecz nie chcę się wdawać w szczegóły, co do których kto inny będzie kompetentniejszym. Idzie o rozbudzenie w publiczności polskiej głodu książek, o rozkrzewienie wśród niej zdrowego snobizmu, ambicyi, że się to a to czytało, a to i owo ma się nawet w swojej bibliotece. Nawiasem: księgarnie powinnyby posiadać własnych wędrownych nauczycieli tej ambicyi, kolportujących, deklamujących, budzących ciekawość choćby dla plotkarskiej strony literatury.
Taka polityka, na dłuższą metę obliczona, wymaga współdziałania wielu czynników. A więc prasy, głównie zaś tego całego aparatu, którym będą rozporządzały ministerstw a sztuki i oświaty. W prawdzie Żeromski powiada, że literatura jako sztuka najbardziej czynna i zmienna „nie może należeć do sekcyi jakiegoś przyszłego ministeryum sztuki w wolnej Polsce“. To prawda, czyli już samo powstanie takiego ministerstwa nietylko nie uwolni społeczności literackiej od troski o losy swoje i losy literatury, lecz owszem wymagać będzie powstania Akademii czy Centrali, jako samorządnej emanacyi owego społeczeństwa, z którąby można wprost porozumiewać się i działać.

Powtarzam powyżej jeszcze ciągle: Akademia czy Centrala, jakkolwiek pod temi obiema nazwami kryje się alternatywa, jaki charakter ma mieć

  1. Pomysły wydawnicze naszych księgarzy są zwykle ślepem naśladownictwem obcych i często opierają się na zupełnie błędnej, szablonowej a natrętnej ocenie konjunktury i zapotrzebowania u publiczności. Jak dorywcze są nieraz te wydawnictwa, świadczy np. fakt, że w r. 1912, wyszły równocześnie dwa przekłady dzieła Mengera: „Prawo ludu“.