Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf/22

Ta strona została skorygowana.

sytuacyi się nie nadawał i z liniami figuralnemi nie łączył. Plan IV, plastyczne sztachety nie były wykorzystane: nikt przez nie nie wchodził[1].
Dla ruchu figur i sytuacyi pozostawały tedy zaledwie trzy pierwsze plany, do jakich linie sytuacyjne były ograniczone.
Zacznijmy od prologu, który się odbywał na proscenium. Na nim kazał reżyser działać i mówić figurom prologu.

Rzut pionowy

Ruch sytuacyi siłą rzeczy był ograniczony terenem, przedstawiającym wązki, podłużny pasek, notabene zastawiony dość dużemi ławkami. Z tego samego powodu ruch figur nie miał swobody. W skutku — linie sytuacyjne były minimalne, przy równoczesnem olbrzymiem ich natężeniu. Zwłaszcza silnie i grubo rysowały się linie grupy Szambelanowej i Janusza. Teren ten w rzucie pionowym przedstawiał się płytko, zamykały go bowiem draperye i oddzielały od głębi ogrodu. A ponieważ dynamika sceny pierwszej musiała być żywa, tempo szybkie, co razem winno się łączyć z dużą swobodą ruchu figur i swobodą linii sytuacyjnych, więc jedno drugiemu szkodziło.
Scena między Ludmirem i Wiktorem, mówiona właściwie na widowni, brzmiała za głośno; a przekomarzanie się dwóch młodzieńców na nosie widzów sprawiało, w ruchu i liniach, wrażenie dwóch popisujących się na estradzie gimnastyków.
To samo ze sceną drugą: Szambelanowej i Janusza.
Przeciskali się oni (bo nie wychodzili) wąską ścieżką pod lożami na wyznaczony przez reżysera teren, siedli na ławce, powiedzieli to, co mieli do powiedzenia, zobaczyli Ludmira, którego nie mogli odrazu nie zauważyć, ile-że leżał na tej samej linii sytuacyjnej, na jakiej oni siedzieli, i zeszli ścieżką koło budki suflerskiej, w ruchu, w ja kim np. pan i pani schodzą z estrady. Na inny ruch figur, odpowiedni osnowie komedyi, charakterowi figur — teren nie pozwalał.
Inscenizator do spółki z reżyserem dorobili pantominę-intermedjum. Pantomina miała połączyć prolog z pozostałą częścią komedji. W takim wypadku reżyser łączność tę winien zaznaczyć jakąś seryą linii sytuacyjnych, które zaczynałyby się na proscenjum i przeszły na teren dalszej akcji. Tym czasem łączność zaznaczył reżyser cieniutką linią, którą przeciągnął Ludmir, przechodząc z proscenium na scenę bez żadnego zresztą uzasadnienia. Wszak Janusz pozostawił go śpiącego pod drzewem (pardon! pod darniową ławką), a znalazł w zupełnie innem miejscu, gdzie pantominie może było wygodnie, ale sensowi djablo niewyraźnie. Dopiero na scenie zaczęły się rozwijać linie sytuacyjne pantominy.
Mówić co o tej pantominie? E, lepiej nie. Krótko rzec można: w komedyi fredrowskiej była tak potrzebna, jak proscenium.
Przejdźmy do dalszych pomysłów reżyserskich.
Nie wiadomo, kto większą krzywdę wyrządził postaci tytułowej: inscenizator czy reżyser.
Czy inscenizator, który figurę 70-cio letniego staruszka, polskiego pana i głowę domu wpakował na cały dzień do ogrodu — czy reżyser, który przez błąd inscenizatora zatuszował z kretesem dynamikę roli i ruchy, już nie tylko jednej ale dwóch figur: obojga pp. Jowialskich! ruchy figur i ruchy sytuacyi.
Para staruszków, która powinna stanowić punkt koncentracyjny dla wszystkich linii sytuacyjnych i figuralnych — stała prawie poza ich nawiasem!! Powinna być osią, jak tego wymagała obyczajowość komedyi, a rozprószyła się na cienkie linijki o minimalnem natężeniu.
Figura Jowialskiego, opowiadająca bajeczki, które dynamicznie powinny być wyprowadzane, jak wyjścia solowe instrumentu w zespole orkiestralnym — gubiła się w ogólnej dynamice, a linie sytuacyjne i figuralne równały ją z liniami figury starego sługi.
Państwa Jowialskich w „Panu Jowialskim“ właściwie nie było.
To już nie błąd reżyserski, to — grzech!!
„P. Jowialski to komedya“, — przytacza prof. Chrzanowski zdanie Chmielowskiego — „w której albo jakiś znamienny szczegół obyczajowy, albo wybitne rysy charakteru lub wreszcie rodzaj kolizyi, wskazują wyraźnie, że mamy do czynienia z Polakami pewnej doby dziejowej“; od siebie zaś prof. Chrzanowski dodaje, że „polskość z P. Jowialskiego bije silną łuną dzięki postaci naczelnej, która jest typem niezrównanym jowialności staropolskiej“.

Więc naczelnego typu komedyi nie wolno reżyserowi z naczelnego miejsca usuwać; nie wolno zatracać strony obyczajowej komedyi i nie wolno gasić silnej łuny polskości! A polskość przebija się w polskich obyczajach, które nakazywały starszych

  1. Wszak „zawadyacka junakierya artystow-cyganów, Ludmira i Wiktora“ usprawiedliwiałaby dostanie się ich do ogrodu pp. Jow. przez płot (sztachety).