Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 20 1918.pdf/10

Ta strona została przepisana.
FRANCISZEK MIRANDOLA: GENIALNY POMYSŁ.

Wróciłem z pracowni zmęczony, osmutniały i siedziałem w jakiemś otępieniu bezmyślnem, dumając nad tem, że zamiast iść wprost na kolacyę, przylazłem tu, na trzecie piętro, nie wiadomo poco. Trzeba się zabierać, bo przecież musi człek co zjeść.

Tkwiłem w fotelu zgarbiony i wpatrywałem się w mały, bronzowy posążek Buddy, siedzący w kucki, z rękami złożonemi do modlitwy, na okrągłym kwiecie lotosu o regularnie wyzębionych p łatkach korony.
Posążek był wyraźnym falsyfikatem wiedeńskiego pochodzenia, mimo tybetańskich kulasów opasujących podstawę, i zamiast uspakajać patrzącego wprawiał go w jeszcze większą pasyę.
Nagle zabrzmiał dzwonek.
Zerwałem się, a dłoń sięgnęła bezwiednie w stronę posążku.
Śmigło mi przez myśl, że najlepiej będzie rozbić gościowi głowę tym oto gratem.
Ale zaraz przemógł szablon wychowania i nawyczki.
Pomyślałem, że skoro już w stałem, tedy mogę otworzyć i zobaczyć, kto to taki.
Po trochu ciekawy byłem, albowiem gość zjawiał się u mnie bardzo rzadko. Teraz, czasu moratoryum nie widywałem nawet substytuta notaryalnego, który przedtem zwiastował mi co kwartał zapadły protest wekslowy.
Przekręciłem klucz i pocisnąłem klamkę.
W tej chwili coś zakotłowało w mrocznym przedpokoju, postać jakaś rzuciła się na mnie, objęła za szyję, a na piersiach uczułem biust kobiecy, przyciskający się do mnie gwałtownie.
— Felek! Felek! — jak się masz! — krzyczała dama.
— Puść mnie pani! Gwałtu! Policya!... to napaść!
Dama ściskała mnie potężnemi ramiony i gadała:
— Głupiś Felek! Nie krzycz! Zaraz ci wytłumaczę!
Bohaterskim wysiłkiem, nie krępując się zgoła tem, że mam do czynienia z kobietą, rozerwałem oplot jej rąk i rzuciłem się jak szalony do biurka.
— Ani kroku dalej! — zawołałem — Albo rozbiję pani głowę tym oto gratem!
Potrząsałem Buddą w powietrzu.
— Felek! Tyś zwaryował! — biadała dama, załamując ręce.
Ale stała w przyzwoitej odległości. Poznała, że niema żartów!
— Felek! Także to mnie przyjmujesz? Przyjechałem umyślnie do ciebie, mimo ważnych spraw, a ty...
— Nie znam pani wcale! — warknąłem. — To jest napaść... to jest jakieś uplanowane łajdactwo... Założę się, że idzie o wymuszenie... o alimenta... prawda... ha! Znamy takie damulki...
Dama rozłożyła ręce i zaniosła się szalonym śmiechem.
Śmiała się tak, że ustać nie mogła na nogach. Padła na pobliskie krzesło, które pod jej ciężarem jękło z bolesnem oburzeniem.
— Felek... ośle... ach... to paradne... ha... ha... ha... Nie jestem wcale damą... nie chcę alimentów... Felek... Felek!
Cisnąłem Buddę, który leżąc na boku nie przestał modlić się nabożnie, mimo arcyniewygodnej pozycyi.
— Co to ma znaczyć! — spytałem — Na co ta maszkarada? Kto pan jesteś? Gadaj pan zaraz!