Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 20 1918.pdf/15

Ta strona została przepisana.

— Służę panu! Ale w samem ziarnku niema nic.
— Zbadamy pod mikroskopem. Przypuszczam odmienność budowy komórkowej.
— Wątpię. Sprawa polega na fizyologicznem działaniu promieni kobaltowego światła in statu nascendi...
— Panie! Ale skąd się bierze, że oczy tego fakira mogą promieniować to światło i w dodatku tak bardzo intenzywnie!
— Ca c’est une autre affaire!
— Co pan o tem sadzi?
— W Indyach się nie sądzi, proszę pana. — odparł. — Tutaj ustają nasze „sądy“. Tutaj tylko wolno patrzyć i zdumiewać się. Ale cóż to takiego?
Ulicą biegli chłopcy z gazetami pod pachą, wrzeszcząc na całe gardło:
— Serbo-Austrian war! Serbo-Austrian war! Times two pence!
Rozpoczęła się wojna światowa.
Nim minęło trzy tygodnie, zostałem internowany, zrazu w Colombo, później w Bombaju, gdzie spędziłem w więzieniu dwa miesiące. Obchodzono się ze mną dobrze, pozwolono zatrzymać aparaty naukowe i książki. Ponieważ nasza ekspedycya rozbiła się zaraz, przeto poza swoimi przyrządami miałem jeszcze inne, pozostawione przez kolegów, którzy się częścią zgłosili sami do wojska, częścią zostali wezwani ogłoszonem powołaniem.
...Ale czekajno Felek... zapomniałem całkiem...
Julek zerwał się, ze złotej damskiej torebki wydobył pulares, wyjął z niego banknot i zawinął go w gazetę wziętą ze stołu.
— Co ty robisz? — spytałem.
— Ot zawijam... zaraz zobaczysz.
Poskoczył do okna, otworzył je i wychylając się zawołał:
— Tom! Luke here! Łapaj! Jedź do Mitridatiego i przywieź tu dwa Pomery i szynkę... ale Pomery extra dry... pamiętaj! I wracaj zaraz... Acha... jeszcze przywieź papierosów... tylko dobrych!
— Możeby z pałacu, proszę jaśnie pani hrabiny?
— Eee nie... To za daleko. Zaraz jedziemy! Spiesz się!
Zadudnił motor auta.
— Bój się Boga! — krzyknąłem. — Więc nietylko jesteś damą, ale hrabiną, masz auto i pałac!
— To cię dziwi? Mój drogi, mam pięć autów, dwa pałace i kilkanaście milionów... Co do hrabiny... to sprawa dotąd jasna wyłącznie dla Toma i jego kolegów. Urzędownie zowią mnie pułkownikową Ixion... i proszę cię, tak zawsze nazywają swego wspólnika.
— Wspólnika?
— Tak... biorę się do spółki na stałe. Dziś jeszcze przewiozą twe rzeczy do pałacu... Zatelefonuję do Johna, masz telefon?... Prawda, nie masz!
— Zwaryowałeś sam i mnie chcesz pozbawić rozumu... Julku... to niegodnie... to jakaś szatańska halucynacya... Julku... Julku...
Rozpłakałem się ze zdenerwowania, jak dziecko!
Ukląkł przy mnie, objął wpół i przemawiał serdecznie, czule, po przyjacielsku, a ja drżałem, jak liść w tych miękkich, kobiecych ramionach, wiłem się pod pocałunkami tych ust gorących, szarpany okropną pewnością, że szatan we własnej osobie przyszedł i ciągnie mnie w otchłań obłędu.
— Julek... Julek... przez naszą przyjaźń... proszę cię idź... idź... i nie wracaj! Czy nie widzisz, że dusza ludzka tych okropności znieść nie zdolna? Ty pewnie zginąłeś na wojnie, albo na Ceylonie, czy gdzieś i przybywasz tu jako wampir straszliwy... Ale pomyśl... wszak cię kochałem zawsze... oszczędź mnie!...
Wstał, nalał sobie wody, wypił i rzekł ponuro:
— Teraz to ja zwaryuję! Tak! Bądź zdrów! — zwrócił się do drzwi.
Zerwałem się i pochwyciłem go za rękę. Czułem, że jeśli teraz sam zostanę, to popełnię samobójstwo.
— Zostań! Zostań! Może to jakoś minie! Zostań!...
Wziął mnie w objęcia i mówił słowa słodkie, kojące, zapewniał, że niema żadnej obawy.
Przyszedłem zwolna do siebie.
— Jedź do mnie! — prosił. — Zobaczysz sam i to, co zobaczysz, najlepiej cię uspokoi i przekona, że wcale nie zwaryowaliśmy obaj.
— Boję się Julek... boję się... Już lepiej opowiedz... to jest dalsze, a przeto łatwiej znieść... to wygląda na fantastyczną opowieść, na literaturę... opowiadaj dalej!
W tej chwili rozległ się turkot auta.
— Jezus Marya! — krzyknąłem.
— Cicho... cicho... to Tom wraca z winem...
— Nie chcę go widzieć!
Zasłoniłem oczy.
Julek wyszedł, odebrał w kurytarzu od służącego rzeczy, pogadał z nim coś i wrócił.
Za chwilę ciągnąłem szampan i pogryzałem wyśmienitą szynkę.
Uczyniło mi się raźniej. Krew się rozruszała, umysł stał się lotniejszy. Mogłem teraz jakoś przynajmniej próbować przeskoczyć straszny